Na horyzoncie czasu wyraźnie zarysował się kształt zbliżającego się dłuższego weekendu. Poniedziałek 15 sierpnia wolne z powodu święta można połączyć z sobotą i niedzielą, dodać wcześniejszy wyjazd w piątek i mamy krótkie wakacje. Pomysł doskonały acz wcale nie oryginalny wręcz banalnie pospolity, a jak się wkrótce przekonaliśmy, trudny do zrealizowania. W telewizji głoszono już od pewnego czasu, że za granicą szaleje zło i w związku z tym wakacje należy spędzać na łonie ojczyźnianej ziemi. Sporo ludzi karnie zastosowało się do tych obwieszczeń czyniąc te wakacje żyznym czasem dla ludzi żyjących w Polsce z turystyki.
Niestety my nie zorientowaliśmy się w sytuacji w na czas. Wszystkie telefony od morza po góry wykonane w celu rezerwacji noclegu nie przyniosły zwyczajowo spodziewanego efektu. W wielu miejscach ton osób parających się różnego rodzaju formami hotelarstwa był tym razem zupełnie odmienny niż poza sezonem, a przywołujący wspomnienia kiedy to jako mały chłopiec w czasach PRL-u robiłem zakupy u rzeźnika. Nie czyni mnie to szczęśliwym, nawet jak się nad tym zastanowię to jestem zły. No cóż, nic nie zrobimy, należy uruchomić plan awaryjny, czyli doraźne codzienne wycieczki w promieniu godziny od miejsca zamieszkania.
Kruszwica za radą mojego taty wydała nam się interesującą koncepcją na wycieczkę. O jak fajnie, ile było ludzi, tyle ludzi! Złowieni w sieć turystycznych atrakcji po obfitym połowie, zapakowani w nadmiernej ilości na stateczek wycieczkowy, który tego dnia był traulerem głęboko zanurzonym w toń wody jeziora Gopło zostaliśmy dostarczeni do portu przeznaczenia. Następnie koniecznie musieliśmy zwiedzić Mysią Wieże. Tu jest już mniej ludzi ponieważ 32 m wysokości oraz straszne legendy o okrutnym królu Popielu i myszach to wyzwanie dla niewielkiej ilości śmiałków.